Co mnie osobiście zaskoczyło #2

Kolejna część mojego (głównie) narzekania na Wielką Brytanię. Czasami mi się wydaje, że w tych wszystkich stereotypach o danych krajach jest więcej prawdy, niż może nam się wydawać. Tym razem napiszę Wam o wszechobecnych kartkach, kierowcach oraz zakładaniu konta w banku.

Źródło: internet


1. Bardzo nie lubię sposobu, w jaki jeżdżą Anglicy. Po pierwsze zatrzymywanie się na środku ulicy bez konkretnej przyczyny. Czasami w miejscach, gdzie jest to zabronione albo wręcz nielogiczne. O, dostałaś smsa i chcesz na niego odpowiedzieć, ale akurat prowadzisz samochód? Żaden problem! Zjedź sobie lekko na pobocze (ale nie za bardzo, przecież nie chcemy pomagać innym kierowcom na tych wąskich drogach), zatrzymaj się i zrób co masz zrobić. Nie ma znaczenia, że w godzinach szczytu robi się spory korek, bo ludzie muszą Cię omijać, a mogą to zrobić dopiero, kiedy z naprzeciwka nic nie jedzie, czyli bardzo rzadko.
Inna sytuacja. Centrum miasta, godzina 15, skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Jakieś 5 metrów przez światłami zatrzymuje się samochód dostawczy do wyładunku, zasłaniając światła, zastawiając całą drogę. Nie wiesz czy możesz jechać, nie widzisz co się w ogóle dzieje na skrzyżowaniu. Ehhh.
Po drugie, włączanie kierunkowskazu to już umiejętność na jakimś wyższym poziomie. W Polsce też mamy z tym problem, ale nie jesteśmy w tym tacy perfidni. Nie dziwią mnie wieczne korki i brak płynności w ruchu, jak wiara robi co chce i nie pomaga innym kierowcom.
Narzekacie na to, że nikt Was nie przepuszcza na pasach w Polsce? No to brace yourself przed przyjazdem do UK. Nie ma opcji, żeby ktoś się zatrzymał. Musisz stać i czekać aż wszyscy przejadą albo, ryzykując swoje życie, chamsko wejść na ulicę. Co bardzo rzadko się zdarza, bo ludzie chyba wiedzą, że nie ma co pchać się na chama. Jestem prawie pewna, że jako jedyna w tym mieście zatrzymuję się, szczególnie kiedy pada deszcz lub czekają starsi albo dzieci.
Z innej strony nikt się nie piekli jeśli po sekundzie od zapalonego zielonego światła nie ruszysz. Nigdy jeszcze nikt na mnie nie zatrąbił, mimo, że zdarza mi się myśleć o niebieskich migdałach i ruszam po kilku sekundach.

2. Kartki. Ludzie tutaj wysyłają sobie kartki na każdą okazję. Urodził ci się pies, poszliśmy razem na kolację i było fajnie, kupiłeś sobie nowy samochód, dostałeś pracę, zaręczyłeś się, ożeniłeś, masz dziecko, drugie, piąte, dostałeś awans, kupiłeś dom? Każda z tych okazji jest tak samo ważna i wielu ludzi uważa, że powinno się wysłać/dać kartkę z podziękowaniami/gratulacjami/miłymi słowami. Dla mnie jest to trochę przesada, ale ja wychowałam się w rodzinie, w której nie dajemy sobie prezentów na święta, więc co ja tam wiem. W każdym razie interes kwitnie, bo jest pełno sklepów tylko z kartkami, tylko czekającymi żeby je wysłać.

3. Radio. Pamiętam jak w Polsce narzekałam, że w radio lecą tylko reklamy i wiadomości, a muzyki to tam nie uraczysz. Cóż, chyba muszę to cofnąć. Tutaj jest o wiele gorzej. Po pierwsze programy o niczym. Problemem nie jest to, że są reklamy i wiadomości, tak są co jakieś 15 minut, ale są krótkie. Największą zmora są programy, w których dużo, strasznie dużo się gada o jakichś głupotach. Co każdą piosenkę jest przerwa na jakieś żarciki prowadzącego, a potem zaraz reklamy i wiadomości. W sumie wychodzi maksymalnie 5 piosenek/godzinę. A jak już myślisz, że sobie posłuchasz jakieś super piosenki to się rozczarowujesz. Zapomnij o Despacito. Tzn jest, w wersji pół angielskiej z Justinem Bieberem. Nigdy nie słyszałam tutaj nieanglojęzycznych piosenek. A o wiele łatwiejsze byłoby puszczenie muzyki hiszpańskiej czy francuskiej niż cenzurowanie wszystkich "fucków" w piosenkach angielskich. Ostatnio słuchałam w samochodzie Enrique Iglesiasa z CD i dziewczynki pytały się mnie o czym on śpiewa. Wymigałam się tym, że to dla nich nieodpowiednie i niech po prostu skupią się na melodii a nie na tym, że nie rozumieją.

4. Założenie konta w banku. Wydaje się, że to takie podstawowe. Nie tutaj. Może tutaj, ale nie dla obcokrajowców. Nie mam zielonego pojęcia jak to działa w Polsce. Czy jakby jakiś przypadkowy Niemiec poszedł do banku to czy byłoby to takie proste. W UK było, do czasu. Był jeden bank, do którego z marszu mogło się pójść i założyć konto w pięć minut. Teraz jest to trochę bardziej skomplikowane. Chodzi o potwierdzenie adresu. Musisz mieć jakieś rachunki/dokumenty potwierdzające twój adres zamieszkania. Krótko mówiąc wystarczy rachunek za śmieci z twoim nazwiskiem i adresem, przy którym mieszkasz. Brzmi spoko, do momentu, w którym jesteś au pair i twoja host rodzina nie chce cię podpiąć pod swoje rachunku, bo to po prostu bez sensu, skoro masz mieszkać tu tylko przez 6 miesięcy, ewentualnie trochę dłużej. Ja sprawdziłam chyba wszystkie banki w tym kraju. Znalazłam jeden, w którym wystarczy tylko list od host rodziny potwierdzający, że u nich mieszkasz. Ale Brexit zbliża się dużymi krokami i na pewno nie będzie już tam samo.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsze dni w Pensylwanii i urodziny w New York New York

Zakupowe, stresowe, Oscarowe szaleństwo

Zmiana planów