Pożegnanie Europy, przywitanie Ameryki
Witajcie!
No cóż, systematyczność to nie jest moje drugie imię, w żadnej dziedzinie, więc nie dziwi fakt, że trochę się zaniedbałam w blogowaniu. Mam jednak bardzo dobrą wymówkę: przeprowadzałam się na drugi koniec świata.
Moja przygoda z rodziną w Anglii zakończyła się 23.12.2017. Ostatni tydzień pracy miałam bardzo pracowity, byłam z dziewczynkami 12h przez 5 dni. Z racji tego, że był to mój ostatni tydzień miałam trochę wylane, ale też chciałam żebyśmy fajnie spędziły ten czas. Było ciekawie. Dwa tygodnie wcześniej spędziłam czas z nową aupair z Włoch, która jest przesympatyczna i dziewczynki będą zadowolone.
Z racji tego, że mój wyjazd przypadał na przeddzień Wigilii dostałam od rodzinki prezenty zarówno pożegnalne jak i świąteczne. Mieliśmy też śnieżycę!
Pożegnanie na lotnisku było bardzo emocjonujące. Ja postanowiłam nie płakać, ale jak N zaczęła, to wiedziałam, że przepadła. Potem jeszcze hostka zaczęła płakać i się porobiło. Muszę powiedzieć, że te 10 miesięcy były bardzo fajnym przeżyciem. Dowiedziałam się wiele na temat innej kultury, mimo, że byłam z każdej strony otoczona własną. Mieszkałam blisko ukochanego Londynu, nabrałam doświadczenia w opiece nad dziećmi. Przeżyłam swoją pierwszą, samotną, wielką wyprawę, niemalże wokoło UK, która była przecudowna. Te dziesięć miesięcy przygotowało mnie psychiczne na to, czego mogę doświadczyć w Stanach i właśnie taki był zamiar tego doświadczenia.
Wpadłam do Polski na dwa tygodnie. Jak to mówią święta, święta i po świętach. Nie inaczej było w tym roku. Po wielkim obżarstwie zaczęło się załatwianie ostatnich formalności przed wyjazdem. Różne badania, dentysta, banki, urzędy. Nie wiem na ile wybyłam do Stanów, więc muszę być przygotowana na wszystko. Kupiłam tez prezenty hostom i rodzicom hostki. Bardzo się ucieszyli z wódki, wypili ją niemal pierwszego wieczoru, bo są z Ukrainy a tam wódka chyba z kranu leci. W każdym razie cała przygotowana pojechałam do Berlina, bo miałam lot do Nowego Jorku właśnie ze stolicy Niemiec. Zgadałam się z jedną dziewczyną, która jest z tej samej agencji i leciała tym samym lotem.
I w tym miejscu zaczyna się zupełnie inna historia. Na Newark pogoda robiła z ruchem lotniczym co tylko chciała. Nasz lot początkowo był opóźniony o 4h, o czym wiedziałam już poprzedniego dnia, ale na lotnisko trzeba było jechać wcześniej, bo to się wszystko mogło zmieniać na bieżąco. Już po oddaniu bagażu, kontroli bezpieczeństwa, okazało się że jednak nie lecimy. Osoby, które nie miały możliwości noclegu w Berlinie, miały zapewniony pobyt w hotelu. Linia lotnicza UNITED spisała się tutaj na medal. Mieliśmy zapewnioną kolację i śniadanie oraz voucher za długie oczekiwania na pierwszy planowany lot. Także naprawdę spoko. Okazało się, że lecimy na drugi dzień do Zurychu a potem do Nowego Jorku.
Już na lotnisku w Berlinie coś mi nie pasowało z moim biletem do NY, bo Kamila miała numer siedzenia , a ja nie. No ale nie denerwowałam się na zapas. Co się okazało, nie miałam przydzielonego miejsca, bo był overbooking i albo polecę albo nie. Wtedy to już zaczęłam się stresować na maksa. Wszystko się dobrze skończyło i mogłam ochłonąć oraz cieszyć się lotem do upragnionej Ameryki!
Lot był świetny. Nieważne, że trwał prawie 10h. Było super. Obejrzałam sobie kilka odcinków Big Little Lies (polecam), miałam tyle miejsca na nogi, że aż sobie je kładłam jedna na drugą, jedzenie było znośne, napoje podawali nie rzadziej niż co 5 minut. Aż mi się dzieciństwo przypomniało, kiedy latałam do siostry porządnymi liniami. Na lotnisku krótka rozmowa z urzędnikiem celny, "have a nice stay" i tyle.
W kolejnym poście napiszę więcej o orientation i pierwszych dniach w Kirkland.
Ciao!
No cóż, systematyczność to nie jest moje drugie imię, w żadnej dziedzinie, więc nie dziwi fakt, że trochę się zaniedbałam w blogowaniu. Mam jednak bardzo dobrą wymówkę: przeprowadzałam się na drugi koniec świata.
Moja przygoda z rodziną w Anglii zakończyła się 23.12.2017. Ostatni tydzień pracy miałam bardzo pracowity, byłam z dziewczynkami 12h przez 5 dni. Z racji tego, że był to mój ostatni tydzień miałam trochę wylane, ale też chciałam żebyśmy fajnie spędziły ten czas. Było ciekawie. Dwa tygodnie wcześniej spędziłam czas z nową aupair z Włoch, która jest przesympatyczna i dziewczynki będą zadowolone.
Z racji tego, że mój wyjazd przypadał na przeddzień Wigilii dostałam od rodzinki prezenty zarówno pożegnalne jak i świąteczne. Mieliśmy też śnieżycę!
Pożegnanie na lotnisku było bardzo emocjonujące. Ja postanowiłam nie płakać, ale jak N zaczęła, to wiedziałam, że przepadła. Potem jeszcze hostka zaczęła płakać i się porobiło. Muszę powiedzieć, że te 10 miesięcy były bardzo fajnym przeżyciem. Dowiedziałam się wiele na temat innej kultury, mimo, że byłam z każdej strony otoczona własną. Mieszkałam blisko ukochanego Londynu, nabrałam doświadczenia w opiece nad dziećmi. Przeżyłam swoją pierwszą, samotną, wielką wyprawę, niemalże wokoło UK, która była przecudowna. Te dziesięć miesięcy przygotowało mnie psychiczne na to, czego mogę doświadczyć w Stanach i właśnie taki był zamiar tego doświadczenia.
Wpadłam do Polski na dwa tygodnie. Jak to mówią święta, święta i po świętach. Nie inaczej było w tym roku. Po wielkim obżarstwie zaczęło się załatwianie ostatnich formalności przed wyjazdem. Różne badania, dentysta, banki, urzędy. Nie wiem na ile wybyłam do Stanów, więc muszę być przygotowana na wszystko. Kupiłam tez prezenty hostom i rodzicom hostki. Bardzo się ucieszyli z wódki, wypili ją niemal pierwszego wieczoru, bo są z Ukrainy a tam wódka chyba z kranu leci. W każdym razie cała przygotowana pojechałam do Berlina, bo miałam lot do Nowego Jorku właśnie ze stolicy Niemiec. Zgadałam się z jedną dziewczyną, która jest z tej samej agencji i leciała tym samym lotem.
I w tym miejscu zaczyna się zupełnie inna historia. Na Newark pogoda robiła z ruchem lotniczym co tylko chciała. Nasz lot początkowo był opóźniony o 4h, o czym wiedziałam już poprzedniego dnia, ale na lotnisko trzeba było jechać wcześniej, bo to się wszystko mogło zmieniać na bieżąco. Już po oddaniu bagażu, kontroli bezpieczeństwa, okazało się że jednak nie lecimy. Osoby, które nie miały możliwości noclegu w Berlinie, miały zapewniony pobyt w hotelu. Linia lotnicza UNITED spisała się tutaj na medal. Mieliśmy zapewnioną kolację i śniadanie oraz voucher za długie oczekiwania na pierwszy planowany lot. Także naprawdę spoko. Okazało się, że lecimy na drugi dzień do Zurychu a potem do Nowego Jorku.
Już na lotnisku w Berlinie coś mi nie pasowało z moim biletem do NY, bo Kamila miała numer siedzenia , a ja nie. No ale nie denerwowałam się na zapas. Co się okazało, nie miałam przydzielonego miejsca, bo był overbooking i albo polecę albo nie. Wtedy to już zaczęłam się stresować na maksa. Wszystko się dobrze skończyło i mogłam ochłonąć oraz cieszyć się lotem do upragnionej Ameryki!
Lot był świetny. Nieważne, że trwał prawie 10h. Było super. Obejrzałam sobie kilka odcinków Big Little Lies (polecam), miałam tyle miejsca na nogi, że aż sobie je kładłam jedna na drugą, jedzenie było znośne, napoje podawali nie rzadziej niż co 5 minut. Aż mi się dzieciństwo przypomniało, kiedy latałam do siostry porządnymi liniami. Na lotnisku krótka rozmowa z urzędnikiem celny, "have a nice stay" i tyle.
W kolejnym poście napiszę więcej o orientation i pierwszych dniach w Kirkland.
Ciao!
Powodzonka w Au Pair'skiej przygodzie! Trzymam kciuki i pozdrawiam z Colorado :)
OdpowiedzUsuń