O host rodzinie słów kilka

Chciałabym się z Wami podzielić moimi przemyśleniami na temat host rodziny, u której teraz przebywam. Generalnie bardzo ich lubię i naprawdę nie mogłam trafić lepiej, ale jak zwykle przy integracjach międzyludzkich dochodzi do pewnego rodzaju sporów/niechęci/nieporozumień.

Źródło: internet, zupełnie przypadkowe zdjęcie
Swój pobyt tutaj rozpoczęłam 18.02.2017. Rodzina od razu zaproponowała, że opłaci mi lot, a dodatkowo, z racji, że lądowałam o północy, zamówili mi taksówkę z lotniska do domu. Nie wiem czy było to bardziej dla ich czy dla mojej wygody, ale gest był miły. W progu powitała mnie hostka, którą odebrałam jako super świetną babkę, kiedy rozmawiałyśmy na Skype. W rzeczywistości była równie miła, ale jednak trochę bardziej zdystansowana. Wiedziałam, że Amerykanie są dość bezpośredni, więc przywitałam się z nią uściskiem, zapomniałam tylko o problemach jakie mają, kiedy ktoś wkracza w ich przestrzeń osobistą. Ups. W każdym razie, z racji tego, że było późno, nasza pogawędka ograniczyła się do kilku uprzejmości.
Na drugi dzień najpierw poznałam dzieci. Wpadły do mojego pokoju, uprzednio pukając, o czym ostatnio często zapominają. Nigdy nie zapomnę miny starszej dziewczynki-Olivii, która patrzyła na mnie, jakbym była jakimś cudem świata. Wręczyłam im prezenty, z których średnio się cieszyły (wtedy myślałam, że im się nie podobają, teraz wiem, że entuzjazm to na pewno nie jest jedno z ich imion). Zależało mi bardzo, żeby od razu załapać z nimi kontakt, dlatego poświęciłam swoją wolna niedzielę na to, żeby zobaczyć co lubią. Cały dzień grałyśmy w różne gry. Miałyśmy tylko przerwy na posiłki. Wcześniej, tego samego dnia, poznałam hosta. Tutaj ograniczyłam się do konkretnego uścisku ręki. Moje obawy co do zrozumienia go były tak duże, że prawie się nie odzywałam w jego obecności. Dopiero gdzieś po miesiącu czy dwóch, przyznałam się, że naprawdę ciężko było mi go na początku zrozumieć, co skwitował śmiechem.

Z perspektywy czasu, widzę, że na początku, kiedy myślałam, że dobrze mi się z nimi dogaduje (mam na myśli dzieci), było wręcz przeciwnie. Pamiętam jeden z pierwszych babysittingów, kiedy hostka wychodziła a O. do niej, że ona nie chce ze mną zostać, bo Kasia is annoying. A hostka na to, co Ci zależy, przecież i tak będziesz spać. Coś w tym jest, ale nie bardzo wiedziałam dlaczego jestem taka irytująca. Wydaje mi się, że chodziło o to, że się interesuje. Przez pierwszy miesiąc pytałam dzieci, po odebraniu ze szkoły, jak im minął dzień (dla mnie to normalne, grzeczne pytanie). O. zawsze odpowiadała burknięciem, a N. miała atak szału. No cóż, myślałam, że po jakimś czasie przyzwyczają się do tego pytania i zaczną na nie po ludzku odpowiadać, ale potem po prostu się poddałam. Co ciekawe, kiedy już nie pytałam, coraz chętniej opowiadały mi o szkole, koleżankach i innych ciekawych rzeczach, które im się danego dnia przytrafiły.

Generalnie dzieci są kochane, miłe i dobrze wychowane. O. (lat 10) ma ten problem, że jest strasznie podobna z charakteru do matki, co oznacza mniej więcej tyle, że czasami mnie wkurza i rozumiem dlaczego poprzednie au pairki miały z nią problem. O. potrafi być naprawdę wredna. Po prostu chamska. Nie wiem czy ona to robi specjalnie, czy taka już jest i nawet sobie nie zdaje z tego sprawy, ale w tych momentach ja ją po prostu ignoruję i to działa. Czasami robi coś, tylko po to żeby zwrócić na siebie uwagę, żeby ktoś jej coś powiedział, a ona dalej bezczelnie mogła to robić i wzruszać ramionami. Nie mogę teraz przypomnieć sobie żadnego konkretnego przykładu, żeby jakoś to zobrazować. Jej kolejnym problemem jest chęć pokazania, że jest już prawie dorosła. Może bym w to uwierzyła, gdyby nie fakt, że sama pokazuje, że jest jeszcze dzieckiem. Ja wiem, że wszyscy wokół są przewrażliwieni na punkcie zostawiania dzieci samych w domu, ale ja jak miałam 10 lat to już bez opieki dorosłych chodziłam do szkoły. Nie mówiąc już o tym, że jak miałam 4 lata, to zaczęłam się bawić z koleżankami na ulicy. Wiem, że to inne czasy, ale nie rozumiem, dlaczego O. musi jechać z nami na basen, na który nie chce jechać, bo tylko się patrzymy jak N. pływa i ją to nudzi. Jaki jest problem, żeby została na godzinę sama w domu, u siebie w pokoju i poczytała książkę czy zrobiła cokolwiek innego. Ten dom jest jak twierdza, wystarczy włączyć alarm i nikt do niego nie wejdzie niepostrzeżenie, włącznie z domownikami. W każdym razie O. o wiele dłużej zajęło, żeby się do mnie przekonać, ale teraz chętnie się przytula i opowiada o różnych rzeczach z własnej woli oraz nie odburkuje, kiedy ją o coś pytam.

N.(lat 7) jest najsłodszym dzieckiem ever. Jest bardziej ufna, lubi się tulić. Czasami jest tak rozgadana, że nie nadążam, ale cieszę się, że chce mi o sobie opowiadać. Ma zdecydowanie charakter po ojcu. Z N. jest taki problem, że wszyscy traktują ją jako tę młodszą, co ona bardzo chętnie wykorzystuje. Często ma "ataki". Brzmi to źle, wiem, ale tak to właśnie wygląda. Podobno kiedyś zdarzało się to częściej, ale kilka razy w miesiącu możemy tego doświadczyć. Otóż N. potrafi krzyczeć i płakać przez jakieś 10-15 minut bez żadnej dobrze uargumentowanej przyczyny, czasami po prostu "bo zupa była za słona". Ja na początku nie bardzo wiedziałam, co mam robić. Próbowałam ją uspokajać, pocieszać, ale na nic się to zdawało, więc się szybko poddałam. Teraz ją po prostu ignoruję i to działa. Moim zdaniem źródłem tego jest fakt, że jest najmłodsza i rodzice pozwalają jej na więcej, a kiedy czegoś odmawiają, jest problem. Ma w tym swój duży wkład host mum, która mówi do N. w zupełnie inny sposób niż do O. Cały czas uważa na to co mówi, ścisza głos (jak do zapędzonego w róg przestraszonego zwierzęcia) i to nie tylko w czasie ataków, ale cały czas. N. to widzi i wie, że jest traktowana inaczej niż siostra, co dobija się też na O.

O host mamie mogłabym napisać esej. Ograniczę się tylko do tego, że jest bardzo ciężko z nią żyć, co ona i host dad co chwilę mi mówią (dobrze, że oni sobie zdają w ogóle z tego sprawę). Generalnie ona lubi kiedy osoby zatrudnione (a jest ich co najmniej trójka: au pair, pani sprzątająca i ogrodnik) robiły wszystko to, jak ona chce, nie inaczej. Nigdy. No okej, ja to rozumiem, w końcu płacę, wymagam. Jest jednak jedno ale. Ja uważam, że jeśli wprowadza się kogoś pod swój dach, to trzeba iść trochę na ustępstwa. Ja idę na ogromne. I nie twierdzę, że wszyscy tak powinni robić, ale elastyczność byłaby wskazana. Ogólnie, tylko kilka razy powiedziała mi, że robię to inaczej niż ona, ale dotyczyło to drobiazgów, więc jednym uchem weszło, drugim wyszło. No i hipokryzja-to jest chyba najbardziej niedoceniana wada u ludzi. Ja zawsze zostawiam po sobie porządek. W ciągu tygodnia kuchnia i salon lśnią, nie dlatego, że czuję się do tego zobligowana, ale dlatego, że inaczej nie potrafię funkcjonować. Hostka też lubi czystość, ale nie lubi sprzątać. Dlatego w weekend jest mega bałagan. Wszędzie. Najbardziej mnie wkurza kiedy ciuchy dziewczynek leżą od piątku wieczór (już po mojej zmianie) do poniedziałku rano (kiedy moja zmiana się zaczyna). Nikt nawet przez moment nie pomyśli, żeby to trochę ogarnąć. Nie wiem czy to lenistwo czy wygoda, ale mega mnie to drażni. Strasznie mnie jeszcze wkurza, kiedy hostka próbuje mi przekazać jakieś informacje rozmawiając o tym z dziećmi. Na przykład: O., masz dzisiaj lekcje pianina o 18.30 a nie o 18.00, tak jak zwykle, więc będziesz odebrana trochę wcześniej. Jest to utajona wiadomość do mnie, że mam zawieźć O. na pianino według innego harmonogramu. Na początku się na to nabierałam, ale teraz udaję, że nie słucham i hostka wtedy bezpośrednio dzieli się tym. Jakbym nie była godna rozmowy z nią. Kiedy host dad powiedział mi, że ona nie lubi powtarzać au pairkom co mają robić kilka razy. Cóż, mi nie trzeba powtarzać, wystarczy powiedzieć raz, ale po ludzku.

Oprócz tego całego narzekania, mogę Was zapewnić, że naprawdę super trafiłam. Hości płacą mi na czas, nie mam jakiś wyimaginowanych obowiązków (wszystko kręci się wokół dzieci). Płacą mi za kurs języka angielskiego i dają mi samochód, żeby na niego dojechać, a jeśli samo potrzebują auta, to dostaję kasę na autobus. Mam strasznie dużo wolnego czasu, z którym już naprawdę nie mam co robić, dlatego dość regularnie ostatnio piszę na blogu i tworzę takie długie cuda jak to. Zawsze wołają mnie na posiłki, o ile jestem akurat w domu. Chętnie ze mną rozmawiają o Polsce, o moich zainteresowaniach, co jest lepsze niż wszystkie kursy angielskiego razem wzięte. Jak jadą gdzieś za miasto albo na jakieś imprezy plenerowe, to mnie zapraszają. Zawsze mogę się do nich zwrócić o pomoc. Nigdy nie wykorzystywałam ich i nie prosiłam o samochód, żeby pojechać sobie gdzieś, ale wiem, że nie byłoby z tym problemu. Dzisiaj zaproponowali, że dołożą mi 100 funtów do mojego letniego wyjazdu do Polski, bo wiedzą, że bilety w tym czasie są dość drogie (jak na kieszeń au pair, tak sobie dopowiedziałam :P). Kiedy jechałam do Polski, to hostka kupiła mojej rodzinie symboliczne prezenty w postaci typowych angielskich ciasteczek i dżemów, zaś dla mojej siostry w czerwcu, prosiła przekazać sery i jakieś słodycze dla siostrzeńca.

No to się rozpisałam. Jak ktoś to przeczyta w całości, to stawiam piwo.

Miłego dnia!

Komentarze

  1. Orety :D Z tymi ciuchami miałam podobnie w Irlandii :P Mieli poczucie że to au pair powinna sprzątnąć, ale jest problem. Sprzątam po dzieciach, a nie rodzicach :D Jak tak widzę, to serio masz fajnie i oby tak dalej :) I tak, przeczytałam całe 😁😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie, tak jak mówisz, czasami moi hości zostawiają talerz na stole i tak leży sobie kilka godzin, ja po nich sprzątać nie będę.
      stawiam piwo w takim razie! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zmiana planów

Pierwsze dni w Pensylwanii i urodziny w New York New York

Zakupowe, stresowe, Oscarowe szaleństwo