Spotkanie wizowe w Londynie. Co i jak.



Hej,

Dzisiaj odbyło się moje spotkanie wizowe. Z racji tego, że jestem au pair w Anglii, to zdecydowałam się na interview w Londynie i powiem szczerze, że nie żałuję. Ale od początku.

Nie będę się rozpisywać o całej procedurze wizowej, bo ona, nie zależnie od miejsca spotkania, odbywa się tak samo. Różnice pojawiają się na miejscu. Najważniejsza rzecz-nie warto być dużo wcześniej. Moim zdaniem optymalnie pół godziny wystarczy. Nie da rady przeoczyć gmachu na Grosvenor Square. Jest to wielki, dwudziestowieczny budynek, otoczony pięknymi kamienicami, a na przeciwko jest park. Najlepiej wziąć Central Line do Bond Street. Wyjść na Oxford Street w lewo i potem w prawo w N Audley Street. 

Przed budynkiem stoją dwa dość prowizoryczne namioty: czerwony dla obywateli USA i niebieski dla całej reszty. Od razu warto podejść do pań i zapytać o co chodzi, bo są dwie kolejki i nie wiadomo do końca jak to rozegrać. Tak więc ja byłam tam o 8.45 a spotkanie miałam o 9.30. W namiocie powiedziano mi, że muszę poczekać w innej kolejce, bo ta druga jest dla osób, które mają spotkanie o 9.00. O 9.10 poproszono nas o zmianę kolejki i poproszono o przygotowanie paszportu, DS-160 oraz potwierdzenia umówionego spotkania. I teraz uwaga. Ja potwierdzenie drukowałam niczego nieświadoma, a okazało się, że MUSZĄ być na nim dwa kody kreskowe. Z jednego maila drukowało bez kodów, z drugiego z kodami. Także warto to sprawdzić przed wizytą w ambasadzie, bo można się nieźle zdziwić. Ja na szczęście zauważyłam to jeszcze w domu.

Potem wchodzi się do budki przed ambasadą i sprawdzają jak na lotnisku. No może trochę mniej, bo nie musiałam ściągać kurtki. I MOŻNA ze sobą wziąć telefon. 

Wchodzi się do środka, do takiej jakby recepcji i dostajemy numerek. Potem wchodzi się do poczekalni. Tam czekamy aż zawołają nas do zebrania odcisków palców. Tutaj czekałam jakieś 5 minut. Podeszłam do okienka i pani była BARDZO niemiła. Nie wiem co jej się stało, ale typowy bitch face. Tutaj musiałam jej dać paszport, DS-160, DS-2019, SEVIS i palce. Wszystkie 10. Powiedziała mi, żebym usiadła i poczekała, co było nieprawdą, ale ja posłusznie usiadłam. Po chwili woła mnie, że źle pobrała odciski i jeszcze raz to musi zrobić. Ehh. I potem zobaczyłam, że wszystkich innych kierują do interview windows, no to też poszłam. Potem tam się stoi w kolejce. Nikt nie wywołuje naszego numerka, po prostu się stoi i czeka. Jak w banku, nie na poczcie, bo na poczcie są jednak numerki. Także czym szybciej się ogarniecie tam, tym szybciej będzie po wszystkim. W tej kolejce stałam jakieś 10-15 minut. Okienek jest dość sporo, więc dość sprawnie to idzie.

Sama rozmowa trwała jakieś 5 minut. Przywitałam się moim najlepszym uśmiechem, daje dokumenty i czekam. Zadano mi dość sporo pytań.
  • Co będziesz robić w USA?
  • Jak znalazłaś rodzinę?
  • Gdzie wcześniej podróżowałaś?
  • Od jak dawna jesteś w UK?
  • Gdzie mieszka twoja rodzina? (musiałam się upewnić, ale chodziło o moją polską rodzinę)
  • Co będziesz robić po pobycie w USA?
  • Co robiłaś zanim przyjechałaś do UK?
  • Gdzie studiowałaś?
  • Gdzie znajduje się twoja rodzinna miejscowość? (trochę się uśmiechnęłam na to pytanie, bo mam umysł dość geograficzny i pomyślałam o współrzędnych, ale się ograniczyłam tylko do tego, że nad Morzem Bałtyckim).
Po czym usłyszałam magiczne słowa: Your visa is approved, have a good day!

Trochę się zdziwiłam, szczerze mówiąc, że tak długo tam byłam. Dziewczynę przede mną pytał tylko o jedną rzecz, po czym powiedział, że visa approved a ona i tak tego nie zrozumiała chyba. Mnie maglował, bo widział, że można się ze mną dogadać. 
W każdym razie, konsul zabrał ode mnie paszport, DS-160, DS-2019 i SEVIS.

Podsumowując. Do ambasady weszłam o 9.16 a wyszłam o 10.03. Wszystko poszło sprawnie. Było sporo ludzi, ale to w niczym nie przeszkadzało. Myli trochę to, że oni mówią, po oddaniu odcisków, żeby usiąść, a tak naprawdę idzie się stanąć w kolejkę. Ludzi byli trochę zakręceni, niektórzy w ogóle nie mówią po angielsku. Niektórym brakuje dokumentów. Generalnie trzeba się trochę mentalnie ogarnąć przed tym. Dla mnie było to strasznie stresujące, teraz oczywiście się z tego śmieję, ale jeszcze 4h temu nie było mi do śmiechu. Mimo, że PROWORK mnie zapewniał, że to tylko formalność i od momentu, kiedy oni działają (1999), ani razi nikomu nie odmówili wizy. Także nie powiem, żebyście się nie stresowali, bo to nic nie da, ale warto poczytać czego można się spodziewać i trochę się z tym oswoić. 

I jeszcze jedna rzecz. Ja długo zastanawiałam się, czy pójść do ambasady w Londynie czy w Warszawie. Mieszkam tu od 7 miesięcy i nie jestem związana z UK w żaden sposób. A na rozmowie ważne jest, żebym pokazać przywiązanie do KRAJU RODZINNEGO. Więc wiecie trochę się zastanawiałam, czy skoro mieszkam w Anglii i nie staram się o wizę w Warszawie, to czy już w przedbiegach jest wykluczone moje przywiązanie do Polski. Przeanalizowałam to z hostami i agencją i stwierdziliśmy, że im zależy na tym, żeby nie zostać w USA, a co potem będę robić to już nikogo nie interesuje. Wypowiadam się tylko o wizie J1, bo o żadną inną się nie starałam. 

Miłego dnia!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsze dni w Pensylwanii i urodziny w New York New York

Zakupowe, stresowe, Oscarowe szaleństwo

Zmiana planów